Stron internetowych nie buduje się dla siebie. Największymi zaletami dla odbiorców serwisu są łatwość korzystania z serwisu, przejrzystość zamieszczanych treści oraz jakość przeżyć. Brzmi to logicznie, ale w praktyce jest bardzo trudne do osiągnięcia bez wsparcia w postaci profesjonalnej agencji. Działanie na własną rękę często odbywa się z gracją, porównywalną do znanego powiedzenia o słoniu w składzie porcelany. Przynosi to z reguły opłakane skutki.
Strony internetowe powinny mieć jakiś cel. Informować o czymś lub zachęcać do zrobienia czegoś. Jeśli o uwagę użytkownika rywalizuje jednocześnie kilka lub nawet kilkanaście elementów, szanse na to, że właściwy komunikat zostanie wyłuskany z morza innych, spadają właściwie do zera. Jeśli trzeba wybierać pomiędzy przejrzystością a atrakcyjnością, to pierwsze rozwiązanie jest jedynym właściwym. Dobrym przykładem jest Google – na stronie wyszukiwarki nie znajduje się ani jeden zbędny element.
Niektórzy lubią pisać na kartce sokiem z cytryny i sprawia im frajdę, kiedy zapiski widać dopiero po podświetleniu arkusza. Użytkownicy stron internetowych raczej nie mają czasu ani cierpliwości na taką zabawę. Główna zawartość strony powinna być osadzona na kontrastowym tle, aby skupiać na sobie uwagę i ułatwiać czytanie/oglądanie. Czarne napisy na zdjęciu z dominującym granatowym tłem, czy jadowicie czerwony tekst na zielonym tle powodują, że użytkownik musiałby poświęcić naprawdę sporo czasu i wysiłku, aby z treścią tak przygotowanej strony się zapoznać. Problem w tym, że nie musi, a więc nie poświęci. Odczytywanie tekstu, który ktoś dla nas zapisał atramentem sympatycznym jest...mało sympatycznym zajęciem.
Tam, gdzie użytkownik strony powinien koncentrować uwagę (a więc praktycznie w każdym miejscu, gdzie znajduje się ważny tekst, zdjęcie produktu, istotne video, etc.) nie powinien znajdować się żaden element, rozpraszający uwagę. Niestety, z jakichś powodów część webdeveloperów lubi działać na przekór zdrowemu rozsądkowi i swoich odbiorców, umieszczając właśnie tam wyskakujące okienka (pop-up) z dodatkowymi reklamami, wyjeżdżające widgety, zachęcające do polubień, rozmów z konsultantem lub wyrażenie zgody na śledzenie i tym podobne. To swoista zamiana ról: to, co było przed chwilą na pierwszym planie i być może było nawet interesujące, nagle staje się tłem, a uwagę gościa strony próbuje zaabsorbować kompletnie obcy, niechciany i natrętnie wpychający się w pole widzenia element. Nikt nie lubi przerywania filmu reklamami i w Internecie obowiązuje podobny schemat. Większość z nas docenia możliwość indywidualnego decydowania o tym, co robi i co ogląda. Podobnie goście witryn internetowych – wolą kliknąć w „Kontakt" i tam wykonać jakąś dalszą akcję, niż być wybijanym z rytmu przez wyskakujące nagle, nachalne komunikaty.
Dla uwagi i komfortu użytkownika nie ma nic gorszego, niż zbytnie angażowanie zmysłów, szczególnie treściami różnego typu oddziałującymi równolegle. Pojawiająca się nagle muzyka czy treści video odtwarzające się samoczynnie to najgorsi złodzieje koncentracji użytkowników. Czytanie ze zrozumieniem tekstu jest niemożliwe, kiedy w opozycji do nieruchomych liter w centrum strony coś miga i rusza się gdzieś w kącie. Sam pomysł na wykorzystanie video czy animacji nie jest zły; ostatecznie ewolucyjnie człowiek jest tak ukształtowany, że kieruje swoją uwagę tam, gdzie dostrzega jakąś dynamiczną zmianę. Niestety, w większości przypadków osadzanie takich treści na stronie kończy się katastrofą, przeszkadzaniem użytkownikowi w zgłębianiu tego, co powinien poznać, na rzecz mało istotnych „ozdobników".
Nie bez powodu ostatnio do rangi nauki wyniesiono wiedzę o zachowaniach i preferencjach użytkowników Internetu (User Experience, w skrócie UX). Jej zdobywanie jest nieodłącznie związane z praktyką i – niestety – wyciąganiem wniosków z błędów. Ciężko poważnie wierzyć w to, że osoba bez doświadczenia w projektowaniu serwisów internetowych po prostu domyśli się, jak powinno się je wykonywać, aby użytkownik zrealizował cel, jaki przed nim postawiono i opuścił stronę z poczuciem przeżycia świetnej przygody.
Cuda się zdarzają, ale raczej nie w branży interaktywnej, która ma tak wymagających klientów. O wiele szybciej, pewniej i taniej (tak!) jest od początku zlecić projekt witryny profesjonalistom. Zamiast uczyć się na własnych błędach, można wówczas podpatrywać najlepsze praktyki albo dyskutować o sensie różnych pomysłów i nabywać wiedzę w bardziej bezpieczny sposób. A przede wszystkim, nawiązując współpracę z zawodowcami, chroni się reputację marki. Koszt przekonania zirytowanych użytkowników, żeby wrócili na witrynę, która ich kiedyś zirytowała, jest wyższy, niż wykonanie dobrej strony od razu, przy zaangażowaniu specjalistów. Nie warto ani sobie, ani swoim potencjalnym klientom fundować niepotrzebnego stresu.
Podstawowym błędem początkujących twórców stron internetowych oraz mniej doświadczonych klientów jest ignorowanie roli użytkowników. Zakładają oni, że ten, kto wejdzie na stronę, na pewno się domyśli jaki jest model nawigacji, przejrzy wszystkie podstrony i przeczyta wszystkie teksty. Najczęściej dane z Google Analytics dowodzą, że jest odwrotnie: zdezorientowany i przytłoczony użytkownik spędza na stronie kilkadziesiąt sekund i wychodzi. Powody bywają prozaiczne.